8 lip 2016

Rozdział pierwszy. Trzy lata rozłąki... (Remember me...)

Na widok jego serdecznie przymrużonych powiek, moje oczy mimowolnie skierowały się ku ścianie, a dolna warga zagryzła w geście zażenowania. Widocznie zniechęcona westchnęłam krótko pod nosem, wzięłam porządny łyk wody mineralnej i po raz kolejny zerknęłam na kartkę papieru w mojej dłoni. Myślałam, że obecność mojego najlepszego przyjaciela da mi kopa, którego potrzebowałam, ale okazało się całkowicie inaczej. Skupienie oraz powaga, z jaką spoglądał mi przez ramię, była jeszcze bardziej dezorientująca, niż cały stadion kompletnie obcych mi ludzi. Wręcz czułam, jak ta przeklęta nieśmiałość wrzyna mi się prosto do kości, by zaraz potem zakazić krew i zmusić ją do osadzenia się w okolicach twarzy. Oddech też mi przyśpieszył. Jeśli dłonie zaczną mi się trząść, prawdopodobnie umrę tu ze wstydu.

– Nie dam rady, no po prostu nie wytrzymam. – jęknęłam w pewnym momencie, zrywając się przy tym na równe nogi. Zdziwiony Lysander uniósł lekko podbródek, śledząc gwałtowny ruch mojej sylwetki i również podniósł się do góry. Jego blade opuszki palców musnęły drewniany stolik, a on sam spojrzał mi w oczy bez słowa i zmarszczył brwi. – Zaraz zwymiotuje. – burknęłam, odłożywszy świeżo spisany tekst z powrotem na biurko. – Nie powinnam była tego robić! – dodałam, zrywając się biegiem w stronę łazienki. Jakiś złośliwy głosik w mojej głowie szepnął, że Lysander ze względu na swój introwertyczny charakter raczej za mną nie popędzi, jednak chłopak okazał się jak zwykle powyżej moich oczekiwań. Nie dobiegłam jeszcze nawet do tych obrzydliwie żółtych drzwi, prowadzących do toalety, a biała czupryna chłopaka już mignęła przede mną jak flesz. Przyjaciel przekręcił szybko klamkę i otworzył skrzydło, dając mi bez problemu rzucić się na WC, w którym to wydaliłam wszystkie resztki z dzisiejszego śniadania. W trakcie wymiotów jego chłodne palce odgarnęły mi grzywkę z twarzy. Poczułam, jak delikatnie głaszczę mnie po plecach i szepczę, że wszystko będzie dobrze. Cieszyło mnie to. Byłam szczęśliwa, jednak dobrze wiedziałam, że uraz nie zniknie z dnia na dzień i prawie na pewno, za tydzień znów będziemy wspólnie klękać w tym ciasnym pomieszczeniu. Byłam bezsilna...

Kiedy kolejny z wielu przeżytych już ataków paniki przeminął, powoli nacisnęłam spłuczkę i opadłam prosto w ramiona Lysa. Mój oddech był cięższy, niż przedtem, a serce waliło jak dzwon, lecz nie byłam już zdenerwowana. Błogi spokój odebrał mi wszystkie siły, sprawiając, że dotychczas trzymana w górze głowa, opadła mi bezsilnie na pierś przyjaciela. Zmartwiony Lysander potarł kciukiem spierzchnięte usta i przytulił mnie najostrożniej, jak umiał. W tym samym czasie kilka niechcianych łez zmoczyło mi policzka. Na szczęście białowłosy szybko scałował je ciepłym dotykiem warg.

– Nie dam rady śpiewać. – wychrypiałam, spoglądnąwszy mu z trudem w dwukolorowe oczy.

– Nie mów tak. – odszepnął, karcącym tonem. – Jasne, że zaśpiewasz, może jeszcze nie teraz, ale kiedyś na pewno wrócisz na scenę i zaśpiewasz tak pięknie, jak jeszcze nigdy... – wyszeptał, po czym zanużył twarz w moich wlosach i przymknął chwilowo powieki. Oboje westchnęliśmy ciężko. – Będę tam wtedy z tobą. – dodał cicho.

– Oczywiście, że będziesz. – Zaśmiałam się gorzko. – A gdzie indziej miałbyś być, jak nie przy mnie? – spytałam, choć było to bardziej pytanie retoryczne, niż skierowane do niego. Blady jak mleko chłopak splątał spokojnie palce naszych prawych dłoni, po czym uśmiechnął się ciepło i zachichotał, ogrzewając mi wierzch głowy. O tak... Obecność Lysandra z pewnością stała się w moim życiu esencjalna. Tylko on był w stanie wywołać mi uśmiech na twarzy po tym jak... Po tym, jak on opuścił nas obu...

– On nie wróci, prawda? – Moje źrenice jak zwykle w takich momentach przyćmiła mgła. Zdębiała i bliska kolejnego napadu płaczu ścisnęłam rękę przyjaciela tak, że aż coś w niej zachrzęściło. Lysander syknął cicho, ale nie wyrwał się. – Nie wróci, nie ma po co, nie ma dla kogo, nie wróci... – wymamrotałam, czujnie ilustrując sufit nad moją głową. – Lys, obiecaj mi, obiecaj mi, że on nie wróci! – pisnęłam.

– Obiecuje! Obiecuje, tylko proszę, zaraz złamiesz mi palce. – Białowłosy potrząsł lekko dłonią.

Gdybym tylko wtedy zrozumiała. Gdyby przeczuła, że nasza wspólna terapia nie zda się na nic. Z pewnością lepiej bym się przygotowała, na to, co miałam zobaczyć...


* Dwie godziny później *


– N-nie! Przestań, wiesz, że mam tu łaskotki! – zachichotałam, gdy gorący język bruneta załaskotał mnie za uchem. Czerwona jak burak odepchnęłam od siebie rozbawionego Armina i spojrzałam, przepraszająco w stronę stojącego w przejściu Lysandra. – On zawsze tak robi, nie przejmuj się. – zapewniłam spokojnie Lysa, na widok jego skwaszonej miny. – Poza tym... – Moja dłoń naparła zdecydowanie na policzek chłopaka, gdy ten otulił mnie ramieniem i spróbował pocałować w szyję. – Alexy powiedział, że znowu go Kentin wyciągnął do baru, więc jest lekko podpity. – stwierdziłam bardziej roześmiana, niż zła.

– Nie jestem pijany, tylko szczęśliwy, że cię widzę. – zagruchotał słodko Armin, po czym ponownie nachylił się, żeby skubnąć mnie w ucho. W odpowiedzi na dotyk cicho warknęłam. Definitywnie musiałam go zabrać z powrotem do domu.

– Jesteś pewna, że wszystko porządku? Naprawdę nie sądzę, że to dobry pomysł, by... No wiesz... – Dotychczas pewny siebie, Lysander widocznie speszył się pod koniec wypowiedzi i zamilkł jak grób, gdy zerknęłam na niego pytająco. – Nie ważne. – westchnął. – Napisz, jak dojdziesz do domu. – prychnął lekko, po czym szybko wrócił do siebie i zamknął nam przed nosem drzwi.

– Znowu puścił focha. – Smutne westchnięcie Armina sprawiło, że mnie również dopadła lekka depresja. – Zachowuje się tak od czasu naszego związku, zauważyłaś? – dodał, pociągnąwszy mnie w stronę starej furtki. Posłusznie dałam mu sobą prowadzić. Świeży śnieg skrzypiał pod naszymi nogami, a wieczorne niebo pokrywało się masą intensywnych świateł.

– Gdybyś powiedział mu, że umawiam się z tobą tylko po to, by twoja mama przestała umawiać cię ze wszystkimi możliwymi dziewczynami, to może przestałby się dąsać. – Zaśmiałam się.

– Nie mogę tego zrobić. – odparł w trybie natychmiastowym. Zainteresowana tym zadziwiająco szybkim czasem odpowiedzi, przechyliłam głowę w prawo i pośpiesznie odwróciłam wzrok od ciągnącej się obok mnie ulicy. Pomarańczowe latarnie oświetlały delikatnie przepiękną twarz chłopaka. Jego lazurowe tęczówki wydawały się świecić w ciemnościach, a blade usta wydostawały z siebie kłębek pary przy każdym jego oddechu.

– Niby dlaczego? – spytałam, unosząc przy tym jedną z brwi.

– Bo próbowałby mi cię odebrać. – stwierdził poważnie. W tym samym czasie jego dłoń wydała mi się jeszcze cieplejsza niż zazwyczaj. Kroki Armina zatrzymały się gwałtownie tuż pod jedną z niewielu działających lamp. Gdy się zatrzymał, ja też zaprzestałam brnięcia do przodu.

– Lubię z tobą być, Kimberly. Bardzo. – zaczął, wbiwszy wzrok w zaśnieżony beton. – I chyba chciałbym nawet, żeby nasz udawany związek stał się...

Nie było mu dane skończyć, gdyż w tym samym momencie ogłuszająco głośny klakson zagłuszył wieczorny spokój. Ze strachu, aż serce podeszło mi do gardła. Zdumiona odwróciłam się na pięcie i zerknęłam z niedowierzaniem na kilkumetrowy pas asfaltu.

– POWALIŁO CIĘ! – wrzasnęłam w stronę kierowcy czarnego mercedesa. – WAL SIĘ! – kontynuowałam krzyczeć, w miarę tego, jak samochód wyminął nas i popędził przed siebie. Poczułam, jak przekleństwo ciśnie mi się na usta. Ktokolwiek był w tym aucie, od dzisiaj stał się moim arcywrogiem!

– Co za ludzie. – prychnęłam, kręcąc z niedowierzaniem głową. – A więc, co tam mówiłeś? – zagaiłam, wróciwszy do zdębiałego Armina.

– Nie ważne. – burknął czerwony na twarzy. – Pogadajmy o tym kiedy indziej. – dodał cicho.

– Och... Okej, nie widzę problemu. – stwierdziłam rozczarowana.

Gdy tak teraz myślę, to chciałabym, żeby niedokończone wyzwanie Armina ujrzało tego dnia światło dzienne. Może dzięki temu wszystko poszłoby w innym kierunku...


* W tym samym czasie. Wnętrze czarnego mercedesa.*


– Hmpf! – Głośne prychnięcie, dochodzące zza tylnych siedzeń zmusiło zrezygnowanego szofera do ponownego, aczkolwiek niechętnego zerknięcia do tyłu.

– Coś nie tak, panie Loyd? – spytał uprzejmym tonem.

– To nic... Po prostu nie lubię, gdy ktoś podrywa moją dziewczynę... – warknął, na co starszy mężczyzna w mundurze tylko cicho się zaśmiał.

Tak blisko, a jednak tak daleko...

8 lip 2016

Rozdział pierwszy. Trzy lata rozłąki... (Remember me...)

Na widok jego serdecznie przymrużonych powiek, moje oczy mimowolnie skierowały się ku ścianie, a dolna warga zagryzła w geście zażenowania. Widocznie zniechęcona westchnęłam krótko pod nosem, wzięłam porządny łyk wody mineralnej i po raz kolejny zerknęłam na kartkę papieru w mojej dłoni. Myślałam, że obecność mojego najlepszego przyjaciela da mi kopa, którego potrzebowałam, ale okazało się całkowicie inaczej. Skupienie oraz powaga, z jaką spoglądał mi przez ramię, była jeszcze bardziej dezorientująca, niż cały stadion kompletnie obcych mi ludzi. Wręcz czułam, jak ta przeklęta nieśmiałość wrzyna mi się prosto do kości, by zaraz potem zakazić krew i zmusić ją do osadzenia się w okolicach twarzy. Oddech też mi przyśpieszył. Jeśli dłonie zaczną mi się trząść, prawdopodobnie umrę tu ze wstydu.

– Nie dam rady, no po prostu nie wytrzymam. – jęknęłam w pewnym momencie, zrywając się przy tym na równe nogi. Zdziwiony Lysander uniósł lekko podbródek, śledząc gwałtowny ruch mojej sylwetki i również podniósł się do góry. Jego blade opuszki palców musnęły drewniany stolik, a on sam spojrzał mi w oczy bez słowa i zmarszczył brwi. – Zaraz zwymiotuje. – burknęłam, odłożywszy świeżo spisany tekst z powrotem na biurko. – Nie powinnam była tego robić! – dodałam, zrywając się biegiem w stronę łazienki. Jakiś złośliwy głosik w mojej głowie szepnął, że Lysander ze względu na swój introwertyczny charakter raczej za mną nie popędzi, jednak chłopak okazał się jak zwykle powyżej moich oczekiwań. Nie dobiegłam jeszcze nawet do tych obrzydliwie żółtych drzwi, prowadzących do toalety, a biała czupryna chłopaka już mignęła przede mną jak flesz. Przyjaciel przekręcił szybko klamkę i otworzył skrzydło, dając mi bez problemu rzucić się na WC, w którym to wydaliłam wszystkie resztki z dzisiejszego śniadania. W trakcie wymiotów jego chłodne palce odgarnęły mi grzywkę z twarzy. Poczułam, jak delikatnie głaszczę mnie po plecach i szepczę, że wszystko będzie dobrze. Cieszyło mnie to. Byłam szczęśliwa, jednak dobrze wiedziałam, że uraz nie zniknie z dnia na dzień i prawie na pewno, za tydzień znów będziemy wspólnie klękać w tym ciasnym pomieszczeniu. Byłam bezsilna...

Kiedy kolejny z wielu przeżytych już ataków paniki przeminął, powoli nacisnęłam spłuczkę i opadłam prosto w ramiona Lysa. Mój oddech był cięższy, niż przedtem, a serce waliło jak dzwon, lecz nie byłam już zdenerwowana. Błogi spokój odebrał mi wszystkie siły, sprawiając, że dotychczas trzymana w górze głowa, opadła mi bezsilnie na pierś przyjaciela. Zmartwiony Lysander potarł kciukiem spierzchnięte usta i przytulił mnie najostrożniej, jak umiał. W tym samym czasie kilka niechcianych łez zmoczyło mi policzka. Na szczęście białowłosy szybko scałował je ciepłym dotykiem warg.

– Nie dam rady śpiewać. – wychrypiałam, spoglądnąwszy mu z trudem w dwukolorowe oczy.

– Nie mów tak. – odszepnął, karcącym tonem. – Jasne, że zaśpiewasz, może jeszcze nie teraz, ale kiedyś na pewno wrócisz na scenę i zaśpiewasz tak pięknie, jak jeszcze nigdy... – wyszeptał, po czym zanużył twarz w moich wlosach i przymknął chwilowo powieki. Oboje westchnęliśmy ciężko. – Będę tam wtedy z tobą. – dodał cicho.

– Oczywiście, że będziesz. – Zaśmiałam się gorzko. – A gdzie indziej miałbyś być, jak nie przy mnie? – spytałam, choć było to bardziej pytanie retoryczne, niż skierowane do niego. Blady jak mleko chłopak splątał spokojnie palce naszych prawych dłoni, po czym uśmiechnął się ciepło i zachichotał, ogrzewając mi wierzch głowy. O tak... Obecność Lysandra z pewnością stała się w moim życiu esencjalna. Tylko on był w stanie wywołać mi uśmiech na twarzy po tym jak... Po tym, jak on opuścił nas obu...

– On nie wróci, prawda? – Moje źrenice jak zwykle w takich momentach przyćmiła mgła. Zdębiała i bliska kolejnego napadu płaczu ścisnęłam rękę przyjaciela tak, że aż coś w niej zachrzęściło. Lysander syknął cicho, ale nie wyrwał się. – Nie wróci, nie ma po co, nie ma dla kogo, nie wróci... – wymamrotałam, czujnie ilustrując sufit nad moją głową. – Lys, obiecaj mi, obiecaj mi, że on nie wróci! – pisnęłam.

– Obiecuje! Obiecuje, tylko proszę, zaraz złamiesz mi palce. – Białowłosy potrząsł lekko dłonią.

Gdybym tylko wtedy zrozumiała. Gdyby przeczuła, że nasza wspólna terapia nie zda się na nic. Z pewnością lepiej bym się przygotowała, na to, co miałam zobaczyć...


* Dwie godziny później *


– N-nie! Przestań, wiesz, że mam tu łaskotki! – zachichotałam, gdy gorący język bruneta załaskotał mnie za uchem. Czerwona jak burak odepchnęłam od siebie rozbawionego Armina i spojrzałam, przepraszająco w stronę stojącego w przejściu Lysandra. – On zawsze tak robi, nie przejmuj się. – zapewniłam spokojnie Lysa, na widok jego skwaszonej miny. – Poza tym... – Moja dłoń naparła zdecydowanie na policzek chłopaka, gdy ten otulił mnie ramieniem i spróbował pocałować w szyję. – Alexy powiedział, że znowu go Kentin wyciągnął do baru, więc jest lekko podpity. – stwierdziłam bardziej roześmiana, niż zła.

– Nie jestem pijany, tylko szczęśliwy, że cię widzę. – zagruchotał słodko Armin, po czym ponownie nachylił się, żeby skubnąć mnie w ucho. W odpowiedzi na dotyk cicho warknęłam. Definitywnie musiałam go zabrać z powrotem do domu.

– Jesteś pewna, że wszystko porządku? Naprawdę nie sądzę, że to dobry pomysł, by... No wiesz... – Dotychczas pewny siebie, Lysander widocznie speszył się pod koniec wypowiedzi i zamilkł jak grób, gdy zerknęłam na niego pytająco. – Nie ważne. – westchnął. – Napisz, jak dojdziesz do domu. – prychnął lekko, po czym szybko wrócił do siebie i zamknął nam przed nosem drzwi.

– Znowu puścił focha. – Smutne westchnięcie Armina sprawiło, że mnie również dopadła lekka depresja. – Zachowuje się tak od czasu naszego związku, zauważyłaś? – dodał, pociągnąwszy mnie w stronę starej furtki. Posłusznie dałam mu sobą prowadzić. Świeży śnieg skrzypiał pod naszymi nogami, a wieczorne niebo pokrywało się masą intensywnych świateł.

– Gdybyś powiedział mu, że umawiam się z tobą tylko po to, by twoja mama przestała umawiać cię ze wszystkimi możliwymi dziewczynami, to może przestałby się dąsać. – Zaśmiałam się.

– Nie mogę tego zrobić. – odparł w trybie natychmiastowym. Zainteresowana tym zadziwiająco szybkim czasem odpowiedzi, przechyliłam głowę w prawo i pośpiesznie odwróciłam wzrok od ciągnącej się obok mnie ulicy. Pomarańczowe latarnie oświetlały delikatnie przepiękną twarz chłopaka. Jego lazurowe tęczówki wydawały się świecić w ciemnościach, a blade usta wydostawały z siebie kłębek pary przy każdym jego oddechu.

– Niby dlaczego? – spytałam, unosząc przy tym jedną z brwi.

– Bo próbowałby mi cię odebrać. – stwierdził poważnie. W tym samym czasie jego dłoń wydała mi się jeszcze cieplejsza niż zazwyczaj. Kroki Armina zatrzymały się gwałtownie tuż pod jedną z niewielu działających lamp. Gdy się zatrzymał, ja też zaprzestałam brnięcia do przodu.

– Lubię z tobą być, Kimberly. Bardzo. – zaczął, wbiwszy wzrok w zaśnieżony beton. – I chyba chciałbym nawet, żeby nasz udawany związek stał się...

Nie było mu dane skończyć, gdyż w tym samym momencie ogłuszająco głośny klakson zagłuszył wieczorny spokój. Ze strachu, aż serce podeszło mi do gardła. Zdumiona odwróciłam się na pięcie i zerknęłam z niedowierzaniem na kilkumetrowy pas asfaltu.

– POWALIŁO CIĘ! – wrzasnęłam w stronę kierowcy czarnego mercedesa. – WAL SIĘ! – kontynuowałam krzyczeć, w miarę tego, jak samochód wyminął nas i popędził przed siebie. Poczułam, jak przekleństwo ciśnie mi się na usta. Ktokolwiek był w tym aucie, od dzisiaj stał się moim arcywrogiem!

– Co za ludzie. – prychnęłam, kręcąc z niedowierzaniem głową. – A więc, co tam mówiłeś? – zagaiłam, wróciwszy do zdębiałego Armina.

– Nie ważne. – burknął czerwony na twarzy. – Pogadajmy o tym kiedy indziej. – dodał cicho.

– Och... Okej, nie widzę problemu. – stwierdziłam rozczarowana.

Gdy tak teraz myślę, to chciałabym, żeby niedokończone wyzwanie Armina ujrzało tego dnia światło dzienne. Może dzięki temu wszystko poszłoby w innym kierunku...


* W tym samym czasie. Wnętrze czarnego mercedesa.*


– Hmpf! – Głośne prychnięcie, dochodzące zza tylnych siedzeń zmusiło zrezygnowanego szofera do ponownego, aczkolwiek niechętnego zerknięcia do tyłu.

– Coś nie tak, panie Loyd? – spytał uprzejmym tonem.

– To nic... Po prostu nie lubię, gdy ktoś podrywa moją dziewczynę... – warknął, na co starszy mężczyzna w mundurze tylko cicho się zaśmiał.

Tak blisko, a jednak tak daleko...