"Człowiek całe życie szuka, a raczej całe życia człowieka jest poszukiwaniem. Poszukiwaniem akceptacji rodziców, znajomych. Poszukiwaniem celów. Poszukiwaniem szczęścia. Poszukiwaniem miłości. Poszukiwaniem spokoju. Aż pewnego dnia, orientuje się, że całe to poszukiwanie i bieganie nic nie daje. Jeśli coś jest prawdziwe, samo się znajdzie, bo prawdziwe rzeczy, dobre rzeczy igną do człowieka, są zawsze blisko. Nie musisz za nimi gonić, one same Ciebie znajdą."
- Dzięki tobie świat, w którym żyje, stał się... większy. Nigdy nie byłbym w stanie choćby wyobrazić sobie, jak ten świat jest ogromny i niesamowity, gdyby nie ty. Twoja miłość do mnie odmieniła całe moje życie. Dziękuje. - powiedział miękko, lecz z jakiegoś motywu jego słowa w żaden sposób nie poruszyły mojego złamanego serca. Każde zdanie wychodzące spomiędzy jego malinowych warg było niczym słodki nektar dla moich uszu. Problem w tym, iż dzisiejszego poranka piękno jego słów nie było w stanie dostać się do mojego otępiałego z rozpaczy umysłu. Byłam zbyt zdruzgotana i roztrzęsiona, by móc skupić się na tym, co do mnie szeptał. Jak on mógł, tak pięknie rzec, że już mnie potrzebuje? To chyba najgorsza forma tortury, jaką kiedykolwiek przeżyłam. Boli... czuje, jak serce kroi mi się na dwie, obficie tracące krew, części, których w żaden sposób nie poukładam już z powrotem. Czemu mi to robisz? Chciałam spytać, ale jedyne, na co się wysiliłam, to wykonanie słabego uśmiechu w stronę jego ogromnych, antracytowych tęczówek lśniących, jak gwiazdy na zimowym niebie. Nienawidzę cię, pomyślałam, lecz sekundę później słowa te odepchnęłam ruchem równie mocnym, co fala tsunami. Nie, wciąż cię kocham ciołku, powiedziałam sobie w myślach i z trudem powstrzymałam napływające mi do oczu łzy, nie chcąc okazać, jak bardzo sytuacja, którą sama sobie podałam na srebrnej tacy, właśnie mnie zraniła. Nigdy nie czułam agonii podobnej do tej. Co teraz powinnam zrobić? Poddać się prawdopodobnie... Boże! Przestraszona zwróciłam wzrok w bok, gdy ciepła porcja łez rozmazała mi widok. On, po zauważeniu mojego nagłego załamania nerwowego, zassał głośno powietrze i znienacka przycisnął mnie mocno do swojej piersi. Aż ciche "och" wyrwało mi się z ust, na ten czuły gest. Nie, proszę... bo jeszcze bardziej się rozkleję. Nos zapełnił mi się katarem.
- Czyli jednak będę ci brakował, prawda? Będziesz tęsknić? P-poczekasz na mnie? Proszę... wrócę po ciebie, obiecuje. - wymruczał mi namiętnie wprost do zaczerwienionego ucha. Jego oddech, jak zawsze pachniał dopiero co wypalonym papierosem i owocową gumą do żucia, której woń tak uwielbiałam. Rozdygotana zaczepiłam dłoń na jego materiałowej kurtce i wplotłam mu palce w hebanowe włosy sięgające ramion. Takie miękkie, wyszeptało moje wewnętrzne ja. Zupełnie, jakbym trzymała dłoń w satynie, pomyślałam i wybuchłam płaczem. - Kimberly... - wyszeptał ciepło z nutą ulgi w głosie. - Bardzo cię kocham, ale tak, że nawet sobie tego nie wyobrażasz. - dodał, po czym wypuścił mnie ze swoich ramion i kłykciem wytarł spływającą mi po policzku, słoną ciecz. Zaraz potem, jakby nigdy nic zbliżył mokry palec do ust i zlizał łzę ze swojej skóry. Na widok tego gestu, już i tak opuchnięte i szkarłatne policzka zaróżowiły mi się lekko. Przegryzłam zażenowana dolną wargę. Kiedy jednak buntownicze iskierki pojawiły mu się w tęczówkach, wiedziałam już, że jedynie znowu chamsko mi dokuczał.
- Nigdy nie odpowiem sobie na pytanie, czemu tak szaleńczo się w tobie zakochałam. - wyznałam poirytowana, wywołując u niego cichy napad śmiechu. Rozbawiony oraz widocznie zestresowany, poprawił nerwowo obwiązany niedbale wokół szyi naszyjnik i przybliżył swoją twarz do mojej tak ostrożnie, jakby bał się, że wyparuje, gdy tylko mnie dotknie.
- Może, to było przeznaczenie? - spytał z lekka złośliwym tonem.
- Oboje wiemy, że nigdy nie wierzyłeś w coś takiego, jak szczęśliwy los, pech, czy przeznaczenie ciołku. Nie baw się ze mną, nie teraz, nie w takiej chwili... - wysapałam zmęczona ciągłym płaczem. Przeznaczenie, powtórzyłam spokojnie w głowie. Co za bezsens... - brzmi, jak jakiś kiepski tekst z komedii romantycznej. - wyznałam zgodnie z prawdą i zmarszczyłam obsypany piegami nos w geście obrazy. Brunet na to, ponownie obdarzył mnie świetlistym uśmiechem, od którego serce podskoczyło mi do krtani. Jak ja nienawidzę tych jego niespodziewanych reakcji na moje słowa. Nigdy nie potrafię zrozumieć, kiedy się uśmiechnie, a kiedy zostanie urażony.
- Pasażerowie lotu numer trzysta dwadzieścia, kierunek-Paryż, proszeni są o niezwłoczne zwrócenie się do odprawy bagaży. Powtarzam. Pasażerowie lotu numer trzysta dwadzieścia, kierunek-Paryż, proszeni są o niezwłoczne zwrócenie się do odprawy bagaży. Dziękuje. - Mechaniczny głos wyprutej z emocji kobiety w podeszłym weku, przebił znienacka wrażliwą bańkę mydlaną pasji, opatulającą nasze ciała sprawiając, że oboje podskoczyliśmy ze strachu i ze zdziwienia. Nie do wiary, że to rzeczywiście się działo. Moje źrenice rozszerzyły się gwałtownie, kiedy rozpoznałam numer lotu należący do szarookiego stojącego sztywno przy moim boku. Czułam, jak ręce ponownie zaczynają mi przeraźliwie drżeć. Przełknęłam głośno ślinę i uśmiechnęłam się do niego blado.
- Chyba czas na cię...! - Moja wypowiedź została sadystycznie przerwana jego żarliwym pocałunkiem. Zdziwiona nie zareagowałam nawet, tylko wybałuszyłam oczy, kiedy jego miękkie wargi praktycznie pochłonęły moje, a gorący język przedostał się przez moje zęby i zaczął figlarnie łaskotać mnie w podniebienie. - Mmn... ach... - wyjąkałam piskliwie pomiędzy krótkimi przerwami, w których oboje musieliśmy wziąć oddech. - Mmnn... prze... stań... proszę. - wyszeptałam bliska płaczu.
- Kimberly... - odparł tylko w odpowiedzi i powrócił do łapczywego ssania oraz przegryzania moich ust. Czułam, że nogi mi miękły. Musiałam to przerwać i to natychmiast, nim byłoby już dla mnie za późno.
- Nie! - krzyknęłam, odpychając go od siebie z całych sił. Wzięty z zaskoczenia moim zachowaniem brunet, posłusznie cofnął się i spojrzał mi w oczy ze zmartwieniem i niezrozumieniem.
- Kimberly. - powtórzył, tym razem bardziej stanowczo.
-... przepraszam, ja nie mogę. - pisnęłam zamroczona.
- Nie możesz, czy nie chcesz? - zapytał mnie gorzko. Na dźwięk jego pytania, po linii kręgosłupa przeszedł mnie boleśnie chłodny dreszcz. To, co miałam zaraz powiedzieć, było wyłącznie dla jego dobra. Mojego dobra... naszego dobra. Wzięłam głęboki wdech i zaczesałam do tyłu klejącą się od potu grzywkę. Teraz, powiedz to, no dalej!
- Kastiel. - Imię chłopaka dziwnie zabrzmiało w moich ustach. - Ja nie chcę... - wychlipałam, próbując zabrzmieć surowo. - nie dam rady czekać na twoją miłość, tak długo. To mnie zniszczy. To za długo... za dużo ode mnie wymagasz! - krzyknęłam, po czym zacisnęłam ręce w pięści i wbiłam wzrok w podłogę oczekując jego równie żarliwej reakcji.
-... - Brunet zamilkł jednak jak grób. Zdziwiona uniosłam spojrzenie i zerknęłam na niego pytająco. Oprócz stracenia swojego kolorytu chłopak okazał się na tyle silny, aby zachować spokój. Wygiął tylko wargi w smutnym uśmiechu i zmrużył oczy, obdarzając mnie miękkim wyrazem. Wtem zrozumiałam, że niewiarygodnie go zraniłam.
- Masz racje. Jesteś zbyt wspaniała, by stracić tyle czasu na oczekiwanie mojego powrotu. - stwierdził po jakimś czasie drętwo. Sztywno schylił się po swoją walizkę i równie sztywno się podniósł. Gdy jego kroki w powolnym tempie zaczęły kierować nim do tyłu, wpadłam w panikę. Uniosłam dłoń i przestraszona zrobiłam krok do przodu.
- Nie, stój! - krzyknął. Wypruta z sił wykonałam posłusznie polecenie.
- Kastiel... naprawdę przepraszam... - stwierdziłam mdławo.
- Nie, to ja przepraszam. Przepraszam, że przeze mnie wszystko się zepsuło. Kocham cię Kimberly. - odparł tym samym tonem.
- Ja ciebie też ko... - Nie byłam nawet w stanie dokończyć zdania.
- ... zrobisz coś dla mnie? - szepnął błagalnie. Nie myśląc, przytaknęłam mimowolnie. Kastiel w odpowiedzi ponownie się uśmiechnął i rzucił mi to samo spojrzenie, którym podsycał moją wolę walki podczas wyścigów na szkolnym korytarzu. Rzucił mi wyzwanie.
- Zamknij oczy i policz powoli do dziesięciu. - polecił żartobliwie.
- Nie... proszę... nie dam rady! - wychrypiałam.
- Ale z ciebie cienias! - zaśmiał się nerwowo. - Dasz radę.
- Ale... Kastiel! - zaprzeczyłam pewniejszym głosem.
- Bez żadnego "ale"! - warknął nagle kompletnie poważny. - Kimberly.
-... - Bez żadnego słowa zamknęłam szczelnie powieki.
- Dobrze... - mruknął z satysfakcją. - A teraz zacznij liczyć, tylko powoli.
- Jeden... dwa... trzy... cztery... - wydukałam nieskładnie. Jedyne co słyszałam to moje walące niczym dzwon serce. - pięć... sześć... ś-siedem... osiem... - zakaszlnęłam.
Gdy otworzyłam oczy świeże łzy ozdobiły mi policzka. - Żegnaj. - szepnęłam. Jak się spodziewałam, po otwarciu oczu mojej pierwszej miłości już nie było... zniknął zupełnie, jak sen po wschodzie słońca.
- Kim, Kim! Hej, Kim! - Gdy czyjeś ramię znienacka boleśnie ugodziło mnie w ramię, zdziwiona podniosłam głowę z ławki i przetarłam wilgotne oraz zaklejone śpiochami oczy. Starłam sobie również ślinę z brody i poprawiłam włosy. Znów ten sam koszmar, pomyślałam urażona głupotą mojego własnego mózgu. Kastiel jest przeszłością, muszę o nim zapomnieć. Warknęłam do siebie telepatycznie, po czym wzięłam głęboki wdech przez nos i usiadłam poprawnie na moim, popisanym markerem krześle. Tłumaczący lekcje historii nauczyciel oczywiście nie zauważył nawet, że zasnęłam. No cóż... tym lepiej dla mnie. Odkąd wyjechał przestałam już rywalizować o to, kto będzie miał pod koniec roku więcej uwag w dzienniku. A właśnie... kto mnie wołał? Zbita z tropu rozejrzałam się po klasie, lecz wszyscy wydawali się kompletnie skupieni na przechadzającym się po pomieszczeniu profesorze. Instynktownie moje podejrzenia padły na siedzącego przy mojej prawicy chłopaka w fioletowych włosach, tylko że my nigdy nie rozmawialiśmy i raczej nie miałby on powodu do zaczepiania mnie. A więc, jak było możliwe, to co się stało. Przetarłam jeszcze raz oczy. Może to tylko jakieś omamy? Krzyk był częścią snu? Jakoś ramie nadal mnie boli. Ugh... nie ważne. Westchnęłam ciężko.
Nienawidzę mojego życia...